poniedziałek, 4 czerwca 2018

Lniany chałat / Linen dress

Złej baletnicy to i rąbek przeszkadza, czy jakoś tak. Zawsze się znajdzie dobra wymówka (zimno, ciemno, brak fotografa...), żeby publikowanie postów odłożyć na niewiadomokiedy. 
Dzisiaj w końcu po wielu miesiącach od uszycia przyszła pora na pokazanie czegoś co w zasadzie można by nazwać sukienką w przypływie dobrego humoru. Robocza nazwa - i chyba bardziej celna - to galabija. Wdzięczne nie jest, kształtne też nie, ale za to jaki luz!


Tkanina to len w piękny liściasty wzór, projektancki, sądząc po nadrukach na rąbkach. Żal mi było ciąć, stąd pojawił się pomysł (o, zła chwilo!) na uszycie prostego worka z dziurą na głowę i rękawami. Ale żeby nie było, wykrój pochodzi z renomowanego czasopisma Burda 2/2016 model 104. Przypomniałam sobie o tym odzieniu jak temperatury w maju poszybowały w górę. Wyciągnęłam z szafy - i jakby to ująć - mocno ambiwalentne uczucia się pojawiły. No tkanina łaaadna, kolory moje, ale ten krój jest jednak do kitu, przynajmniej dla mnie jest do kitu. Próbowałam ten worek jakoś usprawnić: zaszyłam popełnione początkowo zbyt wysokie pęknięcia z obu boków, wyprułam i wszyłam trochę lepiej rękawy. Dekolt nadal jest beznadziejnie szeroki, zsuwa się na boki i tego już nie poprawię. Nie wiem co sobie myślałam szyjąc to cudo.
Tej kiecki zdecydowanie nie pokocham, ale że len jest wieczny, to jest nadzieja że kiedyś coś zgrabnego z tej wielkiej płachty uda mi się jeszcze wykroić. Nie w tym roku, bo na razie zostanie jak jest. 


Kiecka, chałat czy katana, jakkolwiek to zwał, jest niemiłosiernie wygnieciona, bo chodziłam w niej cały dzień. Nosiłam z paskiem, nie miałam odwagi wyjść między ludzi jak na obrazku poniżej: 


 

Tak że podsumowując, tego wykroju nie polecam. Sobie nie polecam, bo może komuś będzie pasować. Widziałam również bardzo piękne sukienki z tej samej formy. Widocznie jak się chce zepsuć, to można 😁 
Żeby zakończyć optymistycznym akcentem: nie ma co malkontencić w sytuacji gdy na zewnątrz +28 stC a w szafie niewielki wybór. Chałat doceniam za luz, względną wygodę i przewiewność właściwą naturalnym włóknom. A urodę się poprawi... kiedyś...


16 komentarzy:

  1. Mnie się podoba i na takie upały w sam raz-prezentujesz się cudownie!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :-) Faktycznie na upały to bardzo dobre ubranie.
      Pozdrawiam :-)

      Usuń
  2. Chyba się trochę czepiasz, ładnie w tym wglądasz. Co do renomowanego czasopisma - uszyłam z niego (mniej więcej z tego samego okresu) rzekomo kardigan. Wiara moja w renomę pisma była wielka (wszak sama dla niego wiele lat pracowałam i co jak co, ale wykroje zawsze były primasortnie opracowane), więc po drodze nie mierzyłam, choć miałam pewne wątpliwości. Kiedy skończyłam i założyłam na siebie ten "kardigan", PM stwierdził kategorycznie, że w tym to nawet z psem na spacer nie mogę wyjść (a nie zawyżam ciuchowego poziomu na co dzień). Na dowód włożył rzeczony kardigan (wzrost: 186 cm, ja: 163, obwody podobnie odmienne), czym przekonał mnie, że to nie jest żaden oversize, tylko dokładnie spieprzony wykrój z dokładnie spieprzoną rozmiarówką. Ten wykrój, który wybrałaś, najwyraźniej pięknie Ci się udało poprawić po renomowanym "konstruktorze odzieży" - grunt to czujność rewolucyjna. Co do dekoltów, to ja już nie mam siły, w bluzach i bluzkach nawet te z Ottobre są za szerokie (ja naprawdę nie mam co w tej okolicy bez wstydu pokazać), ale powoli opanowuję poprawianie wykroju w tej "wrażliwej" okolicy :-)
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owersajzy w burdzie po kilku podobnych wpadkach jak z Twoim kardiganem teraz już ZAWSZE budzą u mnie podejrzliwość. Właściwie to każdy nie-dopasowany wykrój mierzę zanim skroję, bo zdjęcia też często u nich ukrywają prawdziwy ogrom bluzy, swetra czy czego tam. Naprawdę jest mi wszystko jedno czy poza modelki jest poetyczna, czy nie, ja po prostu oczekiwałabym od zdjęć realnego widoku jak ubranie się układa na człowieku. Pół biedy jak popełnię takiego pomylonego babola dla siebie, ale zdarzyło mi się już uszyć taki wór dla córki i poprawki obejmowały odcięcie po ok. 10 cm z szerokości z przodu i 10 cm z tyłu i rzecz nadal mieściła się w kategorii oversize i awansowała do roli domowej bluzy bez prawa do pokazywania publicznie. No fakt, trzeba być czujnym.
      Pozdrawiam :-)

      Usuń
  3. Przepiękny wzór sukienki, po prostu cudowny :)
    Blog modowy Oleczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie pomyślałam, gdy zobaczyłam tkaninę w sklepie; po prostu musiałam ją kupić :-) Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Sukienka mi się podoba, ja jestem tego zdania, że jak się szyje to można mieć wszystko i szerokie i dopasowane i długie i krótkie, bo wszystkie rzeczy się przydają. Ja wczoraj uszyłam sukienkę za małą i musiałam wyrzucić materiał, a też z Burdy i rozmiar 38, zawsze ten sam biorę. I nic...życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, bardzo mi się podoba to co mówisz. Masz zupełną rację. Trochę szkoda jak rzecz się nie udaje tak jak to wymarzymy sobie, ale w końcu zawsze czegoś nowego się uczymy, szczególnie na tych wpadkach. Mimo wszystko życzmy sobie samych udanych uszytków. Pozdrawiam :-)

      Usuń
  5. Ja uwielbiam len i lniane rzeczy bardzo mi się podobają, to że pogniecione to dodaje im tylko uroku, a Twoja sukienka jest bardzo ładna :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Co do gniotliwych tkanin mam mieszane uczucia, nie bardzo lubię chodzić w pogniecionych ubraniach. Len jest jedynym wyjątkiem, jemu można tę gniotliwość wybaczyć, bo przecież to len ;-) Pozdrawiam serdecznie :-)

      Usuń
  6. Ale powiem Ci, że te ostatnie foty, to robią wrażenie. Pogniecenie na topie. Tu musisz wyluzować, wiem... sama cierpię, ale trzeba. Bo to pogniecenie z czasem robi się miłe dla oka i ciała. ;-)
    Może my przesadzamy z tym dopasowywaniem ? Kurcze, sporo ludzi wciąga 'wory' zdjęte z wieszaka sieciówki i spokojnie się porusza. Czy to z naszymi tyłkami jest coś nie tak ?
    Pamiętam z dzieciństwa, jak mama trochę szyła i to też z wymiętolonej Burdy, a wzory były odrysowywane po 100 razy, przez koleżanki i jakoś problemu z rozmiarami nie było. Sama też burdę muszę do siebie korygować. Chociaż nie tylko Burdę. Niby patrzę w rozmiarówkę, z bólem stwierdzam, że trzeba wziąć mniejszy rozmiar i co... jak wytnę, to później na szpilkach (albo i często po przeszyciu !) muszę pomniejszać. A bywa, że tkaniny na styk, więc lepiej byłoby od razu ciąć właściwie, bo i te 2-3 cm mogą być cenne.
    A co do wyjścia bez paska... kurcze... to, co ja widzę na zdjęciach, to spokojnie możesz. Wiem, rozumiem Cię, ale naprawdę uwierz, jest bardzo dobrze ! :)

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby to był jednobarwny gładki len, to pewnie widok zagnieceń odebrałby mi chęć do noszenia. Wzory wiele wybaczają, zagniecenia mniej się rzucają w oczy, ale wór pozostaje worem :-) Myślę że to kwestia przyzwyczajenia i preferencji. Moje preferencje pozostały tak gdzieś w okolicach 10 kg temu i nie nadążają za potrzebą chwili, więc chyba jednak powinnam się zacząć przyzwyczajać do sukienek skrywających bardziej niż podkreślających :-)
      Nad fenomenem pasujących rozmiarów burdy sprzed lat muszę się zastanowić, na tę chwilę rzeczywiście wydaje mi się, że wtedy rozmiarówka pasowała i nie marudziłam. Ale bo ja wiem, może wtedy w ogóle świat był piękniejszy :-)
      Fakt, że często tkaniny mało: skroję i okazuje się że mogłam jednak darować sobie ten jeden rozmiar, przynajmniej w niektórych obwodach. Burda pod tym względem jest podstępna, wiec lubię sprawdzać komentarze np. na wschodnich stronach burdy, bo często panie mówią że w ich odczuciu można zejść 1-2 rozmiary w dół. Właściwie problem by się rozwiązał, gdyby mi się chciało robić próbne przeszycia z czegokolwiek mało cennego. Czasem dla spodni robię, ale przecież nie będę się wysilać dla zwykłej sukienki :-D no i później jest co jest.
      Dziękuję za słowa otuchy. Pozdrawiam :-)

      Usuń
  7. Rozumiem te ambiwalentne uczucia. Wiem, że to kontrowersyjne co powiem, ale ja lnu nie lubię. Owszem, może w szyciu wygodny, ale mam jedno ubranie z lnu i szczerze wolałabym, gdyby było z czegoś innego. Tyle co do materiału, na innych nawet fajne, sama używać nie lubię. Jeśli chodzi o formę, to bym jej nie skreślała, ale uszyła sukienkę z materiału lejącego, delikatnego. Wtedy pasek w talii załatwiłby sprawę.
    Sukienka wygląda całkiem nieźle, kojarzy mi się z jakąś artystką, malarką, kimś takim o artystycznej duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś miałam lniane spodnie i chyba wtedy nabawiałam się urazu do lnu :-) Nie mogłam znieść tych zagnieceń, więc jak parę sezonów przeleżały nienoszone to w końcu się ich pozbyłam, i tak na długie lata len zniknął z garderoby.
      Co do tkaniny pewnie masz rację, ale i tak musiałabym sporo w tej formie poprawić żeby ją polubić. A wiesz, że oryginalnie ta sukienka została przez Burdę zaprojektowana z zamszu? :-D To bym sobie dopiero pluła w brodę gdybym zmarnowała taki kawał naturalnej skóry :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  8. Ach no tak, tu jest ten minus, że się szyje a czy nam będzie pasować, wyjdzie w trakcie ;) Na upał w sam raz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa, właśnie o to chodzi, ciągle się testuje czy wyjdzie czy nie wyjdzie. Zastanawiam się czy kiedyś dorobię się takiego doświadczenia, że po spojrzeniu na wykrój i tkaninę będę na 100% wiedzieć, że razem się zgrają z moją osobą :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń