Plan był następujący: najpierw ratujemy od zjedzenia przez robale, później zobaczymy czy będzie pracował. Pół niedzieli spędziłam nastrzykując truciznę w każde robalowe mieszkanko, pracowicie wcierając w drewno preparat. Mam nadzieję że zadziałało: trocinki przestały lecieć. Nie czyściłam go z tłuszczu ani przebarwień, bo straciłby urok starości, wolę go w takim stanie jak jest, choć lekko martwi mnie stan jego nóżek i stopień zniszczenia drewna. No ale całość trzyma się jeszcze nieźle. Zdjęłam stary naciąg i założyłam luźniejszy sznurek tymczasowy (prowizorka która pewnie potrwa) i to był strzał w dziesiątkę, bo teraz można dowolnie regulować naciąg napędu. Zamiast połykać nić, kołowrotek mięciutko i prawie bezgłośnie obraca kołem, a przędza uzyskuje taki skręt, jaki sobie zażyczę.
Dostałam to stare wrzeciono w prezencie, ręce poprzedniej właścicielki pięknie je wygładziły, widać że pracowało. Trochę się nim pobawiłam, ale idzie mi powoli, dużo wolniej niż na kołowrotku, a i niteczka dość paskudna się produkuje. Jak zaopatrzę się w łatwiejszą do przędzenia wełnę, będę się bawić dalej, na razie mam inne zabawki. Wciągnęło mnie.
Ciekawy kołowrotek. Fajnie, że udało Ci się go uruchomić. Przędzenie na wrzecionie mi też idzie bardzo wolno, więc pozostaję przy kołowrotku. Ale kiedyś po nie sięgnę. Wszystko jest kwestią wprawy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Piękny staroć!!!!:)
OdpowiedzUsuńPiękny kołowrotek i wrzecionko:)
OdpowiedzUsuń