Sporo się dzieje, a nic nie trafia na bloga, więc trzeba trochę nadrobić zaniedbania. Dziś nie będzie o drutach i wełnach, które co prawda stale są w użyciu, ale pokazywać nie ma co. Pokażę za to dwie torby: jedna powstała w kooperacji z Dzieckiem. Dziecko zrobiło projekt, pomyślało o każdej niezbędnej kieszonce, dobrało materiały, zrobiło wykrój, skroiło i służyło pomocą przy szyciu. Szyłam ja. W zasadzie trudno mi określić mój stosunek do szycia: nabożeństwem darzę maszyny, zwłaszcza starego Singera na ręczną korbkę - bo nie strajkuje i można na nim polegać. Szyłabym, gdyby mi się tylko chciało, a z tym jest znacznie gorzej. Bo rzadko bywa lekko, łatwo i przyjemnie :-)
W skrócie można by to określić słowami "krew, pot i łzy". Moje oczywiście, bo przecież nie Dziecka. To ja siedziałam przy maszynie, tj. przy maszynach, bo używałam trzech, z czego jedna nie przeżyła. Walczyłam z kieszonkami, suwaczkami i materią, której po każdym etapie robiło się coraz więcej pod stopką. A ilość tych kieszonek i suwaczków jest naprawdę zawrotna.
Postawiłyśmy na recykling, więc stare dżinsy, kawał brezentu i worek z juty okazały się idealne. W ogóle mam fazę recyklingową, ale o tym za chwilę. Poniżej widok pięknego wnętrza: miało być jasne, żeby można było znaleźć co trzeba, niekoniecznie po omacku. A torba jest naprawdę przepastna i sporo mieści. Czas pokaże ile będzie w stanie wytrzymać.
Kilka dni temu zdecydowałam się (po latach obmyślania) na zakup, nie do końca przekonana, czy naprawdę tego potrzebuję. W przesyłce przyszły mata, linijka i nóż krążkowy do patchworku. No i okazało się po pierwszym użyciu że właściwie to nie wiem, jak można bez tego funkcjonować :-) Przy czym owym pierwszym użyciem była kolejna torba. A nie powiedziałam jeszcze, że jak skończyłam torbę Dziecka, to zaprzysięgłam, że to ostatnia taka w moim życiu. Jak to nigdy nie można mówić "nigdy"...
Pod nóż poszły tym razem kolejne dżinsy (no mówiłam, że mam fazę) i trochę taśmy parcianej. Wygrzebałam też w swoich zapasach jakieś stare czerwone suwaki pod kolor i ciach, mam swoją torbę.
Nie wysilałam się i skorzystałam z pomysłu Bezdomnej Wioletty z Szafy. A i wersja Frasi bardzo mi się podobała.
No i wnętrzem też się muszę pochwalić: szwy są sprytnie ukryte, a i kieszeń z suwakiem się przyda.
I kolejne dżinsy tnę na kawałki...
Pozdrawiam!
Te torby są świetne:)) szczególnie ta "dziecka" mnie urzekła - cóż za perfekcja formy i wykonania:)
OdpowiedzUsuńSama bym taką nie pogardziła:)
Pozdrawiam:)
Świetna torba, tez lubię taki recykling,szczególnie w postaci toreb z materiałów, które dostają nowe życie.:)
OdpowiedzUsuńmogłabym skopiować komentarz Any i się pod nim podpisać ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne!!!
Ana - Dziękuję, Dziecko już powiadomione że jej torba się spodobała. Co do perfekcji wykonania to hmm, zmilczę, bo lubię pochwały :-)
OdpowiedzUsuńDanuta - ja dopiero odkrywam jaka to świetna zabawa. Jeszcze pewnie trochę poszyję, w końcu kobieta musi mieć te kilka torebek :-)
Agata - Dzięki, moje Dziecko jest naprawdę dobre w projektowaniu i pilnowaniu mnie żebym wykonała to co jej się wymarzy.